Kulturkampf i św. Stanisław
W podręcznikach do historii kulturkampf jest opisany datami 1871-1878 z dopiskiem, że Bismarck poniósł porażkę wobec zdecydowanego oporu Polaków. Skończyły się zabory, powstało niepodległe państwo polskie, które poranione w sposób niewyobrażalny trwa nadal, a wszelkie przejawy niemieckiego antypolonizmu odeszły w przeszłość. Czyżby? Uważam, że kulturkampf zaczął się w momencie kształtowania państwowości polskiej, a zwłaszcza jej struktur kościelnych, które od samego początku chcieli sobie podporządkować Niemcy. Jak powiedział kiedyś kard. Wyszyński „ten, kto przyjdzie zniszczyć ten naród, zacznie od Kościoła”. Święte słowa.
Pomysł napisania tej notki podsunął mi wpis Piotera „Bajki pana Loelhoeffel de Lowensprung”, który jako prawnuk pruskiego posła w Warszawie znany jest Polakom jako Joachim Lelewel. Pan ten został ojcem polskiej historiografii. Skąd zatem św. Stanisław? Po pierwsze, jego to osoba stała się celem szatańsko przemyślanego ataku, a ponadto od dawna zastanawia mnie, kiedy przestawioną wajchę i rzucono pod adresem św. Stanisława oszczerstwo zdrady? Nie będę tu zajmować się sytuacją polityczną, w której przyszło działać biskupowi, ponieważ doskonale to uczynił Gabriel Maciejewski w książce „Św. Stanisław, biskup i męczennik”, a spróbuję opisać czołowych jurgieltników albo pożytecznych idiotów kulturkampfu, tym razem doprawionego jeszcze pruskim i moskiewskim szowinizmami.
Tak się złożyło, że aby uderzyć w świętego patrona Polski, trzeba było podważyć kronikę bp. Wincentego Kadłubka, w której to opisany jest konflikt króla Bolesława Śmiałego z biskupem. Te dwie kwestie są nierozerwalne. Wróćmy do Lelewela. Po upadku RON Lelewel zaczyna przeszukiwać polskie archiwa i „grzebać” w polskich dziejach. Z jego pism nie wynika, żeby ktoś mu z tego powodu rzucał kłody pod nogi. No i kogóż on z tych dokumentów wygrzebuje? Odpowiedź nie powinna dziwić. W 1822 roku wspólnie z Józefem Maksymilianem Ossolińskim i Samuelem Gottlieb Linde pisze pracę „Wincenty Kadłubek: historyczno- krytyczny przyczynek do dziejów literatury Słowian”, zaś w 1829, jak podaje Pioter, wydaje historię Polski dla dzieci, będącą krytyką „Historia Polonica” Wincentego Kadłubka. Działania Lelewela były przemyślane, a ich celem było zasianie wątpliwości w obiektywizm mistrza Wincentego, którego kroniki do czasów rozbiorów stanowiły podstawę nauczania historii w Rzeczypospolitej, a w to miejsce wypromowanie wersji Galla Anonima. Dlatego też Lelewel nalegał na wydanie żywota św. Stanisława autorstwa nieznanego z imienia kapłana, którego rękopis był przechowywany w Gnieźnie. Wydano go w 1824 roku razem z kroniką Galla. Tak się uwiarygadnia kłamstwa. Tego typu taktyka była niezbędną w zaplanowanej na długie lata walce z tym, co stanowiło „skałę” narodu polskiego- Kościołem i jego Świętymi. Ziarno zła zostało zasiane.
Jednak to nie publikacje Lelewela można uznać za początek ataku na osobę św. biskupa. Prusacy, Austriacy i Moskowinii działali na tym polu wyjątkowo zgodnie. Nie należy uznawać za przypadek utworzenie, np. w 1815 roku Towarzystwa Naukowego Krakowskiego (od 1872 Akademia Umiejętności, od 1919 Polska Akademia Umiejętności, od 1951 decyzją Stalina Polska Akademia Nauk) czy w 1816 Uniwersytetu Warszawskiego. Kłamstwo wsparte naukowym autorytetem ma moc sprawczą. Niestety. Poza tym jest to czas, kiedy wielu historyków w sposób niewytłumaczalny „nagle” zainteresowało się polskim męczennikiem i kronikarzem Kadłubkiem.
W 1865 roku hrabia Maurycy Dzieduszycki wydał we Lwowie rozprawę, pt. „ Święty Stanisław, biskup krakowski w dobie dzisiejszej krytyki”. Już sam tytuł wskazuje, że w sprawie biskupa musiało aż huczeć i to huczeć bardzo niekorzystnie, ponieważ Dzieduszycki całym sercem wziął św. Stanisława w obronę. W swojej pracy hrabia zamieścił ciekawe informacje, które pozwalają nam poznać początek całej sprawy. Pisze tam o Adamie Naruszewiczu, autorze „Historii narodu polskiego, w którym to dziele autor przytacza , m.in. opisy okrucieństw Bolesława Śmiałego, opisuje mord na biskupie i wydarzenia po nim następujące. Potwierdza opinię, że św. Stanisław nie brał udziału w żadnych buntach przeciwko królowi i bronił spraw Kościoła. I nagle, w 1803 roku ukazało się drugie wydanie historii Naruszewicza w „Zbiorze pisarzy polskich” Tadeusza Mostowskiego, w którym to po raz pierwszy padło oskarżenie wobec biskupa o zmowę z Czechami poprzez przytoczenie enigmatycznych zresztą słów Marcina Galla vel Galla Anonima (imię Marcin nadał anonimowemu autorowi Kroniki Polskiej jej pierwszy wydawca Gotfryd Leugnicki w 1749 r). Należy tu zaznaczyć, że do czasów zaborów w Polsce nie zaglądano do napisanych średniowieczną łaciną i trudnych do odczytania kodeksów, ale nagle to się zmieniło. Kronika Galla poszła w zapomnienie, nie była wcześniej znana i przechowała się tylko w 3 kodeksach, ale nagle została wyciągnięta na światło dzienne i jej oficjalna wersja pochodzi z tzw. kodeksu puławskiego. Można zatem przyjąć, że w 1803 roku nastąpiło sprzężenie 2 wydarzeń- atak na biskupa i podjęcie przez Towarzystwo Przyjaciół Nauk decyzji o opublikowaniu kroniki Galla Anonima. Minęło zaledwie 8 lat od III rozbioru. Jurgielt popłynął.
Współtwórcą Towarzystwa Przyjaciół Nauk w Warszawie był Tadeusz Czacki (założyciel Liceum Krzemienieckiego), członek Komisji Edukacji Narodowej, miłośnik Voltaire`a, który oficjalnie ogłosił św. Stanisława biskupa zdrajcą. Była to rzecz niesłychana, bo wychodziło na to, że pomimo zdrady, biskup Stanisław został wyniesiony na ołtarze. Chociaż udowodniono Czackiemu konfabulacje jak i to, że Kościół i naród polski „nigdy łotra na ołtarzu nie czcili”, nie zamknęło to ust wrogom. Gorzej. Nabrali wiatru w żagle. Np. Aleksander Tyszyński, wykładowca Głównej Szkoły Handlowej w swojej pracy „Kronika Wincentego Kadłubka” neguje treści przekazane przez kronikarza na rzecz wersji Galla, bo jakoby u Kadłubka „brak tego prostego i jasnego ciągu”. Inny, Aleksander Skorski w 1873 r napisał, że Stanisław był zdrajcą i „zasłużoną, acz może za srogą od Bolesława otrzymał karę”” Swoje słowa uznał już za niezachwianą prawdę.
Kolejną barierę bezczelności w absurdalnych zarzutach wobec św. Stanisława przekroczył Maksymilian Gumplowicz (1864-1897). Był on zasymilowanym żydem, prawnikiem, studiującym historię pod okiem prof. Tadeusza Wojciechowskiego. Pasjonat chrześcijaństwa w obrządku słowiańskim (liturgia stworzona przez Cyryla i Metodego), który latami stalkingował Marię Konopnicką. Gumplowicz w 1899 roku wydał pracę „Bolesław Śmiały i biskup Stanisław”. Wyszedł on w swoich rozważaniach n/t św. Stanisława z tezą, ze oprócz dotychczasowych grzechów, które obciążały biskupa czyli związki z Czechami, ale też i Niemcami oraz konszachty z Władysławem Hermanem doszedł jeszcze jeden poważny. Mianowicie biskup miał być jakoby przeciwnikiem celibatu księży (!) ogłoszonego przez papieża Grzegorza VII, a który, o dziwo, poparł Bolesław Śmiały. Co więcej, wg Gumplowicza prawdopodobnym było, że św. Stanisław mógł być żonaty, podobnie jak Czesław, późniejszy biskup krakowski z roku 1102. Św. Stanisław miał ponadto zostawać w jakiś związkach rodzinnych z Magnusem, komesem wrocławskim i matką Zbigniewa, syna Władysława Hermana, ale też i owym Czesławem, biskupem krakowskim. Jednym słowem infamis. Tak też mieli św. biskupa postrzegać biskupi współcześni Gallowi, jak i sam Gall. Ponadto Gumplowicz wspominał o jakimś pastorze Angerstein`ie, który miał widzieć w Bolesławie Śmiałym poprzednika Lutra i idei reformacji w Polsce, co oznaczało, że gdyby św. Stanisław żył w XIX wieku, niechybnie wojowałby ze wszystkimi ewangelikami w Polsce.
Dosyć szybko okazało się, że te potworne oskarżenia były plagiatem popełnionym na prof. Wojciechowskim, które swoje „odkrycia” głosił jeszcze w 1989 roku w czasie swoich wykładów uniwersyteckich. Ale Wojciechowski absolutnie nie miał za złe swojemu uczniowi kradzieży swoich rewelacji. Więcej, opracował je i zamieścił w ‘Szkicach historycznych XI wieku” w 1904 roku. Wydanie drukiem tez Wojciechowskiego było niczym zrzucenie bomby atomowej na spór o św. Stanisława i bp Wincentego Kadłubka. O co zostali oni oskarżeni przez Wojciechowskiego? Wincenty Kadłubek otrzymał od ”sławnego” profesora znamię osoby niepoczytalnej, niewiarygodnej i kłamliwej (na piedestał został wyniesiony Gall Anonim), zarzucił kronikarzowi, że fatalnie opisał tamte czasy, ponieważ zatracono koronę, a skutki odczuwamy do dzisiaj (!?), że Wincenty konfabuluje na każdym kroku a jego opis jakoby męczeństwa św. biskupa opierał się na relacjach z zabicia Tomasza Becketa, dlatego nazwał św. Stanisława „kadłubkowym”, że dlatego Kadłubek był znany a Gall nie, bo został wypromowany przez Długosza, który wolał relacje swojego niż obcokrajowca, że Gall pisze o tym samym, ale używa innych słów. Co do św. Stanisława biskupa, Wojciechowski zarzuca mu zdradzieckie konszachty z Władysławem Hermanem, który to w 1088 roku dokonał translacji ciała biskupa , rehabilitując w ten sposób zdrajcę; nazywa biskupa żonatym a to na podstawie „Monumenta Lubensia” z XIV wieku, w których jakiś niemiecki mnich maluje Polskę w najczarniejszych barwach; posądza biskupa o adulterium (cudzołóstwo) z żoną Śmiałego, zanegował sam akt męczeństwa biskupa, tylko dlatego, że jego członki nie były odcięte; odrzucił możliwość, że biskup zginął odprawiając mszę, a o czym pisze Wincenty Kadłubek, że Stanisław został zabity inter infulas, tj. w szatach pontyfikalnych. To pod wpływem Wojciechowskiego zaczęto przedstawiać biskupa w pełnej zbroi na czele hufców, który odgraża się królowi.
Efekt tych kłamstw był złowieszczo piorunujący. Poza kilkoma uczonymi, którzy dopiero w 1909 roku zdecydowali się na łamach „Przeglądu Powszechnego” wejść w polemikę z Wojciechowskim na korzyść bp. Stanisława (Wojciechowski nazwał ich plemieniem Kadłubka i pod tym tytułem wydał kolejną pracę, naigrywając się z obrońców biskupa jak i jego samego i faktu, że zebranie dowodów na obronę świętego Stanisława zajęło im 5 lat), jad fałszu i kłamstwa rozchodził się z szybkością Orient Expresu. Jak jest napisane w „Sprawie Stanisława biskupa” z 1926 roku, „reszta świata pozostała pod wpływem Wojciechowskiego, zareklamowanej przez werdykt Akademii Umiejętności i uwierzyła w przesąd Wojciechowskiego, że sprawa św. Stanisława „jest stracona przynajmniej w odniesieniu do tych źródeł, jakie obecnie posiadamy”’.
Sugestii Wojciechowskiego ulegli nawet duchowni piszący dzieje Kościoła polskiego. Oszczercza propaganda przeciwko biskupowi wcisnęła się do podręczników szkolnych, np. „Zeszyty źródłowe do nauki historii w szkole średniej”, co spowodowało niemal urzędowe szerzenie się propagandy antyreligijnej przeciwko Kościołowi polskiemu. Rzecz ciekawa. Wydawcą ‘Tekstów źródłowych” Wojciechowskiego był sam prof. Stanisław Kot, minister w rządzie Sikorskiego, potem Mikołajczyka w latach 1945-1947, ambasador Polski Ludowej w Rzymie.
Jak wiemy, atak na św. Stanisława trwa, ale do tej postaci dołożono kolejną. Św. Jana Pawła II. Kulturkampf nie zniknął. Miał rację hrabia Dzieduszycki pisząc, że nie wyobraża sobie, jak można rzucać takie oszczerstwa pod adresem św. Stanisława, patrona Polski. To tak, „jakby ktoś odważył ogłosić zbrodniarzem św. Ludwika” we Francji. Tam jednak do walki ze Świętymi zastosowano inne środki, ale cel jest ten sam.
Nam pozostaje najpotężniejsza wszakże broń. Wiara, że człowiek nie jest w stanie zniszczyć dział Bożego.
Św. biskup Stanisław (domena publiczna)
Bolesław Śmiały (domena publiczna)
Błogosławiony Wincenty Kadłubek na obrazie Aleksandra Lessera (domena publiczna)